Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Amstaff pogryzł właściciela, służby nie reagowały

Joanna Barczykowska
Mariusz Pajor sam musiał radzić sobie z groźnym amstaffem
Mariusz Pajor sam musiał radzić sobie z groźnym amstaffem Krzysztof Szymczak
Amstaff pogryzł właściciela i szalał w mieszkaniu, gdzie została ciężarna kobieta. Mężczyzna nie uzyskał pomocy ani od policji, ani od schroniska dla zwierząt. Okazało się, że służby takimi sprawami się nie zajmują.

Amstaff z furią rzucił się na swojego właściciela. Atakował tak zaciekle, że łodzianin uciekł z mieszkania zostawiając z szalejącym zwierzęciem ciężarną żonę. Sądził, że z bezpiecznego lokum przy swoim mieszkaniu skuteczniej przyjdzie małżonce z pomocą. Nic z tego, wsparcia nie udzieliła mu policja ani pracownicy schroniska dla zwierząt. Atakującego amstaffa unieszkodliwili dopiero strażnicy miejscy. I na tym koniec. Zostawili psa w zamkniętym pomieszczeniu i kazali właścicielowi, by sam sobie radził.

Mariusz Pajor wychowywał sukę amstaffa, Sarę od szczeniaka. Nie miał z nią żadnych problemów. Nigdy nikogo nie ugryzła. Aż do minionego piątku, gdy zaatakowała po raz pierwszy. Poszarpała mu rękę, podrapała szyję. Rany były tak groźne, że pana Mariusza do szpitala zabrało pogotowie. W łódzkim szpitalu im. WAM lekarze opatrzyli mu ranę, dali szczepionkę przeciw tężcowi i antybiotyk przeciw zakażeniu.

Z ręką w bandażu łodzianin wrócił do domu. Nie sądził, że atak się powtórzy. Ze zdwojoną siłą nastąpił już następnego dnia. Przerażony łodzianin został zmuszony przez szalejące zwierzę do ucieczki z domu.

- W mieszkaniu została moja ciężarna żona. A ja bałem się tam wejść, bo pies był bardzo agresywny - mówi Mariusz Pajor.

Łodzianka weszła na szafę, a pan Mariusz zaczął wzywać pomocy. Zadzwonił na policję. Usłyszał, że mundurowi się takimi sprawami nie zajmują. Zadzwonił do schroniska dla zwierząt. Usłyszał, że schronisko zajmuje się tylko zwierzętami bezpańskimi, a Sara ma właściciela. Łodzianin zadzwonił więc po strażników miejskich.

- Istniało bezpośrednie zagrożenie życia i zdrowia. Strażnicy obezwładnili psa i przeprowadzili go do innego lokalu. Ale psa nie mogliśmy zabrać. Do schroniska możemy zawozić tylko bezpańskie psy, a sami nie mamy gdzie przetrzymywać zwierząt - tłumaczy Leszek Wojtas ze straży miejskiej.

Pan Mariusz prosił o zabranie psa, bo bał się o swoją rodzinę. Pomocy szukał też u weterynarza. Ale ten zażądał 200 zł za uśpienie psa. Łodzianin takich pieniędzy nie miał, bo zarabia na życie jeżdżąc rikszą.

Amstaff trafił ostatecznie w miejskim schronisku, ale dzięki fortelowi. Zawieźli go tam bracia pana Mariusza, powiedzieli, że znaleźli psa błąkającego się po mieście.

Historia pana Mariusza bezlitośnie obnaża brak procedur. - Prawo nie przewidziało takich sytuacji. Zobowiązuję się jednak, że opracujemy i wprowadzimy zasady postępowania w takich przypadkach - mówi Dariusz Wrzos, dyrektor wydziału ochrony środowiska i rolnictwa Urzędu Miasta w Łodzi .

- Dziś dziękuję tylko Bogu, że w ten weekend nie było w domu mojej półtorarocznej córeczki, którą wtedy opiekowała się teściowa - mówi Mariusz Pajor.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Rolnicy zapowiadają kolejne protesty, w nowej formie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na lodz.naszemiasto.pl Nasze Miasto