18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Znaczy Kapitan uczył w Tczewie przyszłym żeglarzy

Anna Szałkowska
Lwów był żaglowcem, na którym szkolono adeptów szkoły morskiej
Lwów był żaglowcem, na którym szkolono adeptów szkoły morskiej Fot. Anna Szałkowska
Mało kto pamięta, że prawdziwe wilki morskie kształciły się w Tczewie. 8 grudnia minęła 92. rocznica utworzenia w tym mieście Szkoły Morskiej. Piszemy o jej absolwentach i wykładowcach.

Inteligentni, z poczuciem humoru, pełni wiedzy i umiejętności... Tacy byli absolwenci Szkoły Morskiej w Tczewie, która istniała przez dziesięć lat, od 1920 do 1930 r. Czy ktoś dzisiaj pamięta, że właśnie tutaj kształcili się polscy marynarze, przyszli kapitanowie żeglugi wielkiej? Nawet jeśli, to jest to niewielkie grono. O "morskich" tradycjach Tczewa można jednak sobie przypomnieć oglądając wystawę w miejscowym Muzeum Wisły.

Podróż do dwudziestolecia

Mając odrobinę wyobraźni, każdy kto tam się znajdzie, ma szansę cofnąć się w czasie i trafić do wyjątkowej Szkoły Morskiej, której siedziba - z racji polskiej historii - przez parę lat znajdowała się nie nad morzem, ale w mieście... nad Wisłą, oddalonym od Bałtyku o dobre kilkadziesiąt kilometrów.
Znaczna część wystawy jest poświęcona organizacji nauczania, ukazując zarazem sylwetki wykładowców oraz uczniów. Za suchymi faktami zobaczymy ludzi, których życie było kolorowe i bardziej pasjonujące, niż życie bohaterów najciekawszych książek przygodowych...
Ważna część ekspozycji dotyczy praktyk morskich na statkach szkolnych, głównie na Lwowie. Na wystawie możemy obejrzeć miniaturę tego żaglowca, z którym związane są losy wielu polskich kapitanów.
Co ciekawe, nie powstawał on dla Polaków. Zbudowany w 1869 r. w Wielkiej Brytanii jako fregata Chinsura, transportował towary i pasażerów do Indii i Australii.
W 1883 r. przeszedł pod włoską banderę zmieniając nazwę na Lucco, a w 1915 r. stał się własnością holenderskiego armatora, który przetaklował go na bark z nazwie Nest. W końcu jednostka została wyszukana przez kapitana żeglugi wielkiej Gustawa Kańskiego, który był inspektorem Państwowej Szkoły Morskiej w Tczewie.
W lipcu 1920 r. żaglowiec został zakupiony przez tczewską uczelnię, a następnie, w latach 1921-1929, służył pod polską banderą jako szkolny żaglowiec. Jednocześnie był wykorzystywany do przewozu ładunków, co miało pokryć koszty utrzymania jednostki.
Lwów był pierwszym polskim statkiem, który przekroczył równik. Stało się to podczas rejsu do Brazylii w 1923 r. Oczywiście, tę niezwykłą chwilę uświetniła ceremonia chrztu morskiego.
W 1929 r. Lwów został zastąpiony przez Dar Pomorza i został przekazany marynarce wojennej, która wykorzystywała go jako hulk. W 1938 r. żaglowiec rozebrano.
Na wystawie w Muzeum Wisły pokazano sylwetki komendantów i członków załogi Lwowa oraz podróże szkolnego żaglowca.

Mimo że Szkoła Morska istniała w Tczewie tylko dziesięć lat, to do dzisiaj można odnaleźć jej ślady. W budynku uczelni młodzi ludzie wciąż zdobywają wiedzę, tyle tylko, że nie jest to już Szkoła Morska, ale I Liceum Ogólnokształcące im. Marii Skłodowskiej - Curie.
W centrum miasta jest osiedle noszące imię Antoniego Garnuszewskiego, który w 1920 r. organizował od podstaw Szkołę Morską i był jej pierwszym dyrektorem. Nie brakuje też ulicy poświęconej absolwentowi Szkoły Morskiej, który rozsławił ją chyba najbardziej. Na osiedlu Witosa można pospacerować ulicą Karola Borchardta, kapitana żeglugi wielkiej i wykładowcy w szkołach morskich, a przede wszystkim autora niezwykłych książek: "Znaczy Kapitana" (to w niej możemy poczytać o przygodach uczniów Szkoły Morskiej na Lwowie), "Szamana Morskiego" i "Krążownika spod Somossiery".
Karol Borchardt urodził się w Moskwie, do liceum chodził w Wilnie, ukończył Szkołę Morską w Tczewie, a zmarł w Gdyni, gdzie został pochowany. Osiem lat po ukończeniu Szkoły Morskiej uzyskał dyplom kapitana żeglugi wielkiej. W czasie II wojny światowej pływał na transportowcach, przeżył zatopienie MS Piłsudski i MS Chrobry. Był organizatorem, a potem dyrektorem polskiego gimnazjum i liceum morskiego w Landwood w Anglii.
Opracowywał programy nauczania, wykładał nawigację, matematykę, astronawigację, oceanografię. W Anglii spędził wiele czasu po katastrofie Piłsudskiego, walcząc z urazami spowodowanymi uderzeniem w głowę podczas ewakuacji statku. Kapitan cierpiał wówczas także na bezsenność.
W 1949 r. wrócił do kraju na pokładzie Batorego, pełniąc funkcję I oficera. Od tej chwili rozpoczął pracę w Gdyni w Państwowym Centrum Wychowania Morskiego, a następnie w Szkole Rybołówstwa Dalekomorskiego i Wyższej Szkole Morskiej jako wykładowca astronawigacji, nawigacji i oceanografii. Pracował jako kapitan w Stoczni im. Komuny Paryskiej, wyprowadzając statki w rejsy próbne.
Mimo popularności, jaką zdobył dzięki pisaniu, Borchardt nie czuł się pisarzem. Wolał postrzegać siebie jako twórcę literatury morskiej. Do końca życia czuł się związany z Tczewem, który był dla niego początkiem spełnienia marzeń o morzu. Edukację w tej szkole wspominał podczas swoich pobytów w naszym mieście z okazji uroczystości związanych ze Szkołą Morską. Przywoływał wtedy zabawne historie, które stały się jego udziałem. Z rozrzewnieniem mówił o swoich profesorach, którzy nie tylko świetnie wykładali, ale również byli doskonałymi pedagogami uczącymi swoich uczniów samodzielnego myślenia. Lata szkolne urozmaicała mu praktyka na szkolnym statku Lwów.
Służba na żaglowcu była dla Borchardta pierwszym kontaktem z morzem. Nigdy wcześniej go nawet nie widział. Swoje wyobrażenie o morzu i pracy marynarza kształtował na podstawie literatury marynistycznej. Koledzy ze szkolnej ławy zapamiętali go jako "olbrzyma" o dużym poczuciu humoru. Od początku został zaakceptowany przez starszych kolegów.

Stankiewicz, czyli "Znaczy Kapitan"

Karolowi Borchardowi zawdzięczamy znajomość kapitana, który jest głównym bohaterem jego książki "Znaczy Kapitan". Mowa o Mamercie Stankiewiczu, wykładowcy Szkoły Morskiej, komendancie Lwowa, a potem kapitanie polskich transatlantyków. Jego imieniem została nazwana dopiero powstająca ulica w Tczewie. Jest jeszcze jeden, smutniejszy ślad po kapitanie, a w zasadzie jego rodzinie.
- Na tczewskim cmentarzu została pochowana Zosia, córeczka kapitana, która zmarła w wieku 11 lat na szkarlatynę w wigliię 1923 roku - opowiada Łukasz Brządkowski ze Stowarzyszenia Dawny Tczew, które skupia miłośników historii miasta. - Jej ojciec był wtedy kierownikiem nauk na żaglowcu szkolnym Lwów, który powracał z pierwszego oceanicznego rejsu do Brazylii. O śmierci córki dowiedział się dopiero w styczniu 1924 roku w Cherbourgu. W swoich wspomnieniach napisał: "Byłem boleśnie przybity tą wieścią i zdaje mi się, że wywarło to na mnie wrażenie niezatarte na przyszłe moje życie".
Mamert Stankiewicz to postać niezwykła. Dyplom kapitana żeglugi wielkiej uzyskał w armii carskiej, ale całą swoją wiedzę i umiejętności poświęcił kształceniu polskich marynarzy.
Dzięki książce Borchardta, poznaliśmy niesamowite właściwości nastrojowe jego wydatnej szczęki, która mogła być ustawiona "sztormowo" i należało kapitanowi wówczas zejść z drogi i być przygotowanym na najgorsze, lub mogła być też wychylona na "pogodnie - fair" i wówczas "pierwszy po Bogu" był miłosierny...
Mamert Stankiewicz zginął na początku drugiej wojny światowej. 26 listopada 1939 r. polski transatlantyk Piłsudski, płynący wtedy jako transportowiec na spotkanie konwoju, zaraz po opuszczeniu Newcastle został trafiony dwiema niemieckimi torpedami.
Załoga skakała do wody następnie chroniąc się na tratwach, lecz kapitan Stankiewicz zbyt długo przebywał w lodowatych wodach Morza Północnego i w kilka godzin po uratowaniu zmarł z wycieńczenia i hipotermii.
Pochowany został w Hartlepool, małym mieście nieopodal Newcastle. Po kapitanie został pamiętnik, z którego wyłania się jego obraz jako chłopca, który ze względu na miłość do morza potrafił przezwyciężyć wszelkie przeszkody. Zanim otrzymał tytuł kapitana, stał się "kapitanem własnej duszy".
Jego motto i nauki do dziś w zasadzie można przekazywać każdemu z młodych ludzi. Przyszłym nawigatorom i żeglarzom mówił:
- Znaczy, każdy swe obowiązki musi wykonywać porządnie. Ci, którzy nie wykonują ich jak mogą najlepiej - to znaczy, na ile ich stać fizycznie i duchowo - niszczą sami siebie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Instahistorie z VIKI GABOR

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tczew.naszemiasto.pl Nasze Miasto