Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Nieznane fakty z życia Andrzeja Piechowskiego, nauczyciela, trenera piłkarek ręcznych

[email protected]
Andrzej Piechowski: - Moje dziewczyny uczyłem i uczę gry w piłkę ręczną, ale zawsze starałem się, by były ogólnie sprawne. Zdobywały medale mistrzostw Polski w czwórboju, w biegach. FOT. JACEK LEGAWSKI
Andrzej Piechowski: - Moje dziewczyny uczyłem i uczę gry w piłkę ręczną, ale zawsze starałem się, by były ogólnie sprawne. Zdobywały medale mistrzostw Polski w czwórboju, w biegach. FOT. JACEK LEGAWSKI
Czas zamazał dokładną datę. Może był rok 1980, może nieco później. Andrzej Piechowski pracował wtedy w skarszewskiej podstawówce. Pewnego dnia do szkoły weszli policjanci i od razu go z niej zabrali.

Czas zamazał dokładną datę. Może był rok 1980, może nieco później. Andrzej Piechowski pracował wtedy w skarszewskiej podstawówce. Pewnego dnia do szkoły weszli policjanci i od razu go z niej zabrali. Przewieźli na miejscowy posterunek policji i zaczęli przesłuchiwać. W sprawie morderstwa. Był wręcz podejrzanym.

To był ten czas, kiedy na Pomorzu Gdańskim już panowała panika. Ktoś mordował młode kobiety, uderzając je młotkiem w głowę, następnie bezczeszcząc zwłoki. Kolejnego mordu dokonano w Skarszewach, niedaleko szkoły i czerwonego budynku, w którym mieścił się komitet partii, a gdzie urzędował w tamtych czasach obecny prezydent Starogardu Gdańskiego - Edmund Stachowicz. Taka historyczna ciekawostka. Na Andrzeja Piechowskiego wskazał jeden z anonimowych świadków, który w samym momencie dokonania morderstwa widział go może z dziesięć metrów od miejsca zbrodni! Na Pomorzu panika, a znalazł się podejrzany.
- Na tym komisariacie czułem się makabrycznie - wspomina po latach Andrzej Piechowski, obecnie już na nauczycielskiej emeryturze, ale dalej ma kilka godzin w starogardzkim gimnazjum nr 3. - Na szczęście, szybko poręczył za mnie inspektor Kierszka, a policjanci mi uwierzyli.
Wszystko przez obiad. Andrzej Piechowski codziennie pokonywał tę samą drogę - ze szkoły na obiad, który - jeszcze będąc kawalerem - jadał na stołówce w pewnej firmie. Rzeczywiście był w pobliżu miejsca zbrodni, czas się także zgadzał. Jeszcze dzisiaj z niedowierzaniem w głosie zastanawia się nad tym, czy morderca go wtedy widział. Nie chodzi o strach, on napadał wyłącznie kobiety, lecz sam już zbieg okoliczności jest porażający.

Tym makabrycznym mordercą okazał się Paweł Tuchlin, któremu policjanci operacyjny dopiero w 1983 roku nadali przydomek "Skorpion". Nawet nie jemu samemu, taki kryptonim przyjęła specjalna grupa operacyjna powołana przez policję dopiero w 1982 roku. Złapano go po kilku miesiącach - dokładnie 31 maja, zdążył jeszcze zamordował jedną młodą kobietę, zadając jej czternaście ciosów półtorakilogramowym młotkiem. Tuchlin przyznał się do 9 zabójstw i 10 usiłowań. Do skarszewskiego mordu także. Pierwszego dokonał już w 1975 roku. Był ostatnim, na którym wykonano wyrok śmierci. W 1987 roku, w areszcie śledczym w Gdańsku.
Gdy Andrzej Piechowski dowiedział się o zatrzymaniu mordercy, mógł odetchnąć, ale i zarazem był wręcz niezwykle zaskoczony. Znał Pawła Tuchlina, tak jak nauczyciel może znać rodziców swoich uczniów w niewielkiej miejscowości. Do tego wszystkiego kilka lat później jedna z jego piłkarek ręcznych uciekła Tuchlinowi spod młotka! W ostatniej chwili.

Ten wielce szanowany nie tylko w środowisku nauczyciel wychowania fizycznego i trener piłki ręcznej dziewcząt urodził się w Kościerzynie w 1953 roku, ale jego tata został kierownikiem szkoły w Jaroszewach i tam, mieszkając zresztą w szkole, Andrzej Piechowski spędził całą młodością.
- Jakże to były nieporównywalne do dzisiejszych czasy - mówi Andrzej Piechowski. - Sam nie miałem szans uprawiać jakiegoś sportu. Kiedy chcieliśmy rzucać oszczepem, musieliśmy sobie go najpierw wyciąć z leszczyny. W szkole była jedna gumowa piłka. Można było pograć w nożną lub w dwa ognie na takim "krzaczastym boisku".
Piechowski wcale nie narzeka, nie było telewizji, komputerów, to chłopcy sami musieli sobie organizować czas popołudniami. Sport był najważniejszy i najłatwiejszy. Śmieje się, że był nawet utalentowany. Udało mu się kiedyś ograć w tenisa stołowego Andrzeja Grubbę. Oczywiście w czasach, gdy ten największy w historii polski tenisista stołowy dopiero zaczynał karierę, grając w niewielkiej Zelgoszczy. W czasach, gdy jeszcze nikt nie wiedział, że zrobi tak oszałamiającą karierę.
- Ale satysfakcja pozostaje do dzisiaj - uśmiecha się, wspominając ten sukces, Andrzej Piechowski. - Grałem trochę także w piłkę nożną, w Kaszubii Kościerzyna. W piłkę ręczną nigdy nie grałem, gdyż nie mieliśmy gdzie. Ale mój tata grywał w szczypiorniaka.

Trudno się dziwić temu, że wychowując się rodzinie nauczycielskiej, mieszkając w szkole, został w końcu nauczycielem. Tak samo jak jego siostra i trzej bracia. Chociaż marzenia miał inne - chciał zostać aktorem. Grał w tych wszystkich szkolnych i wiejskich przedstawieniach. Na to nie zgodziła się jego mama - Leokadia. Jej kuzynką była wspaniała aktorka Teresa Budzisz - Krzyżanowska. Matka sporo wiedziała o życiu aktorskim i nie chciała podobnego dla syna. Andrzej musiał zostać nauczycielem. To został. Po ukończeniu studium nauczycielskiego, w 1972 roku, trafił do szkoły w Kobylu, po roku pracował już w Górze, gdzie do ośmioklasowej szkoły uczęszczało 100 dzieci. Uczył przede wszystkim matematyki, ale wychowania fizycznego także. W tej miejscowości mieszkał właśnie Paweł Tuchlin. Prowadził gospodarstwo, miał dwoje dzieci.
- To on, nie matka dzieci, przychodził na wywiadówki - wspomina Andrzej Piechowski. - Czasami porozmawialiśmy z sobą, jak to nauczyciel z rodzicem. Wydawał się normalnym człowiekiem. Aż się wierzyć później nie chciało, że to on mordował. Po jego zatrzymaniu, w 1983 roku, wszystkie obrazy z Góry natychmiast powróciły. Tu mieszkał, tu się spotykaliśmy, tak wyglądał....
Skorpion pierwszy morderstwo popełnił w czasach, gdy Andrzej Piechowski jeszcze pracował w Górze. W 1975 roku. Już wtedy w tej niewielkiej miejscowości postanowił dziewczyny nauczyć grać w piłkę ręczną. Nią zainteresował się w czasie studiów na awuefie. Namawiano go nawet, by zrobił papiery trenerskie. Jakoś nie chciał, do dzisiaj jest tylko instruktorem, ale z jak ogromnymi osiągnięciami! I zawsze chciał tylko pracować z młodzieżą. Tak mu się przynajmniej w młodości wydawało. Teraz pewnie postąpiłby inaczej.

Z tymi dziewczynami z Góry w 1976 roku zdobył medal na igrzyskach wojewódzkich. To dla znawców, dla wszystkich był szok. Ten medal - tak to widzi po latach - chyba najbardziej namieszał mu w późniejszym życiorysie. Gdyby go... nie zdobył, uczyłby zapewne do dzisiaj przede wszystkim matematyki, którą uwielbiał. Taki paradoks.
- W nagrodę miałem z dziewczynami pojechać do Czechosłowacji - zdradza dosyć zaskakującą historię Andrzej Piechowski. - Na taką wymianę, jak to w tamtych czasach było. Tylko okazało się, że nie mam uregulowanego stosunku do służby wojskowej. Nigdy przedtem nie byłem wzywany na żadną komisję, jakby o mnie wojsko całkowicie zapomniało. Gdybym tego medalu nie zdobył, pewnie by już nie zdążyło sobie przypomnieć, gdyż blisko byłem ukończenia 24 lat i "ucieczki od wojska".
Minęły może trzy tygodnie od zdobycia medalu, pozwolono Andrzejowi Piechowskiemu dokończyć rok na studiach i natychmiast wcielono do wojska. Na dwa lata. Do Czechosłowacji z dziewczynami pojechał ktoś inny.

Los tak chciał, ale nauczyciel nie zapomniał o swoich dziewczynach. One nadal trenowały piłkę ręczną, instrukcje Andrzej Piechowski przekazywał im w listach z wojska! Tak go to wciągnęło. Pewnie i sukces go wciągnął. Do Góry jednak już nie wrócił, zaczął pracę w skarszewskiej szkole, w tej, z której pewnego dnia zabrała go policja, podejrzewając wręcz o morderstwo. Przynajmniej przez chwilę był potencjalnym Skorpionem. W Skarszewach znowu postawił na piłkę ręczną. Jego uczennica po latach mówi, że to niezwykły człowiek i nie chodzi tylko o to, jak prowadził zajęcia, ale i jaki był. Z młodymi dziewczynami zdążył zdobyć srebrne medal na igrzyskach wojewódzkich. Te medale szły więc za nim. Na kilka lat wrócił do tych swoich Jaroszew, został dyrektorem szkoły. Jak jego ojciec, zamieszkał w szkole. Tylko że żona Marzena - starogardzianka z pochodzenia - nie najlepiej się czuła w nowym miejscu. Także była nauczycielką wychowania początkowego. Pracowało się jej świetnie, ale to ciut za mało. Jej się marzył powrót do Starogardu. W tych Jaroszewach byli trochę uwięzieni. Andrzej Piechowski, czego żałuje do dzisiaj, nigdy nie zrobił prawa jazdy. W szkole zdążył tylko na motocykl, bo ojciec miał. Na wsi bez samochodu życie sobie tylko biegnie.

Nagle pojawiła się ciekawa oferta ze Starogardu. Chciał go tu ściągnąć Alojzy Grubba - dla tej piłki ręcznej, w ogóle dla sportu. Zależało im jednak na mieszkaniu. Dostali je w bloku, z przydziału, wręcz partyjnego. Niektórzy z jego znajomych starali się mu wmówić, że musi mieć coś wspólnego z partią, skoro w 1989 roku dostał przydział na mieszkanie spółdzielcze, trzy ładne pokoje, osobna łazienka, ubikacja.
- Rzeczywiście, w ostatniej chwili, przed wszystkimi zmianami - uśmiecha się Piechowski, wyjaśniając, że nigdy z partią nie miał nic wspólnego.
W ogóle z polityką, nadal stoi z boku i nie daje się namówić. Po tylu latach może już ten fakt zdradzić. Przy okazji okazało się, że żona jest kandydatem na członka spółdzielni mieszkaniowej i dało się oficjalnie to mieszkanie zapisać na nią.
Tak Andrzej Piechowski został zastępcą dyrektora w szkole - dzisiejszym gimnazjum nr 3. I mógł się nadal bawić w sport. Z coraz większymi sukcesami, zdobywając nawet złoty medal mistrzostw Polski z młodziczkami. Nasza rozmowa "niebezpiecznie" schodzi na piłkę ręczną, o której mógłby opowiadać całymi dniami. O sukcesach, ale i niepowodzeniach. Mówi w pewnym momencie, że blisko byli stworzenia w Starogardzie profesjonalnej drużyny. Za czasów Mariusza Stylo, właściciela "Dory-Eko", wielkiego sympatyka szczypiorniaka i sponsora. Namówili już Tczew do współpracy, Czarną Wodę. Niestety, choroba, śmierć Mariusza Stylo wszystko zniweczyła. Piechowski mówi o nim niezwykle ciepło. Potrafił przywozić na obozy takie kosze owoców, że dziewczyny nie były w stanie ich zjeść. Chciał je wysłać na obóz do Hiszpanii...

Andrzej Piechowski ma trochę żalu, że później już nikt nie potrafił mu tak pomóc. Nie narzeka tylko na szkołę, w której pracuje do dzisiaj. Na jej dyrekcję z Andrzejem Sarnowskim na czele. Gdy już szkoła nie była w stanie pomóc, przynajmniej nie szkodziła. Innym to się zdarzało czynić. Ale my tę piłkę ręczną chcielibyśmy sobie już podarować. Ktoś na temat działalności Andrzeja Piechowskiego pisze teraz pracę magisterską. Znajdą się w niej najdrobniejsze szczegóły. Skoro promotor studenta uznał, że temat jest ciekawy, to coś ten Piechowski w życiu zdążył zrobić. Dalej robi, ale wątku związanego ze "Skorpionem" w magisterce nie będzie...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Archeologiczna Wiosna Biskupin (Żnin)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tczew.naszemiasto.pl Nasze Miasto