MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Pasja zaprowadziła Marka Flisikowskiego do Chin

Józef M. Ziółkowski
Marek Fliskowski trenuje z mistrzem Czangiem.
Marek Fliskowski trenuje z mistrzem Czangiem.
Można go tylko podziwiać, chociaż jest skromny i niezbyt chwali się swoimi osiągnięciami. Trzeba mieć bowiem wiele uporu, aby zbierać przez siebie zarobione pieniądze na dwumiesięczny wyjazd do Chin, przeznaczyć na ten ...

Można go tylko podziwiać, chociaż jest skromny i niezbyt chwali się swoimi osiągnięciami. Trzeba mieć bowiem wiele uporu, aby zbierać przez siebie zarobione pieniądze na dwumiesięczny wyjazd do Chin, przeznaczyć na ten cel praktycznie cały urlop.

Teraz po trzech wyjazdach do Chin dodaje, że czuje się tam jak w domu. Od Chińczyków różni się tylko kolorem skóry. Zaczął się uczyć chińskiego i dziś zna już ponad 300 słówek. To pozwala na podstawowe porozumiewanie się z nauczycielami. Deklaruje, że jest zwolennikiem tradycyjnego kung-fu, a nie pojawiających się nowoczesnych form pokazowych tej walki.
Dla niego kung-fu to także nie mordobicie, a filozofia życia. Kilka lat temu będąc już uznanym zawodnikiem kung-fu szukał w Internecie szansy swojego dalszego rozwoju we Francji czy Niemczech. Szukał, szukał i trafił na mistrza w Chinach. Zainteresowała go jego tradycyjna sztuka.
- Najpierw jest nauka walki - mówi Marek Flisikowski. - Potem na wyższym poziomie jest połączenie walki z filozofią, medytacjami i leczeniem.

W Chinach mówi się, że jeżeli człowiek ćwiczy sztuki walki, to jest zazwyczaj dobrym człowiekiem.
- Nie chodzi tu też o fanatyzm, można być na pierwszym poziomie walki i zniszczyć organizm i życie skończyć wieku 30 lat na wózku inwalidzkim - ostrzega Flisikowski. - Na każdym poziomie kung-fu trzeba być dobrym człowiekiem. Aby dojść do najwyższego etapu potrzeba całego życia. Ja istnieję na etapie pomiędzy filozofią, a medytacją.
Marek Flisikowski do Chin wybrał się z Maciejem Nienarutowiczem, swoim najstarszym uczniem, z którym ćwiczy już 14 lat. Najpierw pojechali do Pekinu, a potem, jak mówi pan Marek, do ?małego? 600 tysięcznego miasta Cang Zhou, leżącego 300 kilometrów od stolicy Chin.
Tam spotkali się z mistrzem Czangiem. Zamieszkali u jego rodziców.

Uczestniczyli w przedpołudniowych 8-godzinnych zajęciach szkoły walk wschodnich. Marek Flisikowski jest uznanym sportowcem. Zawsze podkreśla, że nauka walk służy mu do rozwoju jego osobowości i przekazywania wiedzy innym, a także właściwego rozładowywania energii u młodzieży. Organizował także szkółki nauki kung-fu. Obecnie ma czterech uczniów. Sportem pasjonuje się od VI klasy szkoły podstawowej. Pisze artykuły do specjalistach pism promujących walki Wschodu.
Mistrza Czanga poznał przez Internet. I to był przysłowiowy strzał w dziesiątkę, dający szansę dalszego rozwoju, przełomu w jego zgłębianiu tajemnic. Przez lata utrzymywali ze sobą kontakt. Pan Marek przeszedł prawie wszystkie stopnie wtajemniczenia. To bardo duże wyróżnienie. Swojej pasji poświęcił kawałek życia. Aby móc pojechać do Chin "zbierał" urlop i własne oszczędności na pobyt u mistrza.
- Poziom życia w Chinach zrównał się z naszym - opowiada pan Marek. - Trzy lata temu było inaczej. Dzisiaj Pekin wygląda jak każda większa stolica świata.

Pierwszy raz był w Chinach 1999 roku, potem w 2002.
Kiedy pytam go, dlaczego jest takim pozytywnym wariatem on odpowiada, że ktoś nim być musi.
- Cały świat jest zakręcony na zło, a ja w drugą stronę, na dobro - stwierdza Flisikowski. - Chińczycy pamiętają swoje lagry za komuny, ale wiedzą, że w Polsce zaczęła się II wojna światowa i w czasie okupacji były obozy koncentracyjne.
Na pytanie, dlaczego ten kraj ciągnie go jak magnes, odpowiada:
- Fragment kultury Chin zaszczepiam w Polsce. Interesuję się także kulturą, malarstwem, filozofią, religiami.
Historia Chin to 4 tysiące lat. Gdy urodził się Chrystus Chiny miały już ministerstwa, a Polsce wypalano lasy i karczowano ziemię. W 997 roku Chińczycy wynaleźli broń palną. W tym państwie są wielkie miasta Pekin, Szanghaj, Nankin, Hongkong. Także mniejsze, do takich należy zaliczyć Cang Zhou.

- W pojęciu Chińczyków to wioska - mówi Flisikowski. - Przyzna pan, że ładne określenie dla miasta, które jest wielkości Wrocławia i terytorialnie ma powierzchnię połowy Polski.
Pan Marek opowiada o porządku w ruchu drogowym. Mówi, że kierowcy jeżdżą tam maksymalnie 40 km na godzinę. W ciągu dwóch miesięcy zauważył dwie stłuczki drogowe. Chińczycy to zdyscyplinowany naród. Różny wygląd mają ulice. Można spotkać na nich pojazd ciągnięty przez muła, stare, ale i najnowszej marki samochody.
Także nasze polskie feministki byłyby niezadowolone, bo tam kobieta jest uzależniona od mężczyzny. Podaje do stołu i siada ostatnia. Są wsie, gdzie czeka aż mężczyźni najedzą się i dopiero ona spożywa posiłek.
- W Chinach nie mówi się o religii, ale nie jest też ona tępiona - mówi pan Marek. - Istnieje buddyzm, taoizm, konfucjanizm i chrześcijaństwo.

W rodzinie chińskiej przyjęto go jak trzeciego syna. Wpadł w rygor treningów. Z rana szybkie śniadanie, potem trening do południa. O godz. 13 obiad i odpoczynek. Potem ćwiczenia i kolacja. Mistrz Marka i Macieja ma 63 lata i jest chirurgiem, łączącym tradycyjną chińskiej medycyną z europejską.
- Chińska medycyna dzieli człowieka na pięć żywiołów - mówi pan Marek. - Są to ogień, metal woda, ziemia i drewno. Jeżeli ma pan nadciśnienie, to jest nadmiar ognia. W leczeniu stosowane są głównie tradycyjne metody leczenia akupresura, bańki, zioła, a potem dopiero europejskie tabletki. Z tym, że medycyna europejska i pobyt w szpitalu jest bardzo drogi. Operacja nóg miała kosztować prawie 3 tys. dolarów. Podczas, gdy mój mistrz za kilkadziesiąt dolarów, w ciągu trzech miesięcy, bez skalpela postawił chorego na nogi.

Flisikowski o Chinach mógłby opowiadać godzinami. Drzemie w nim sporo energii, nie tylko do walki, ale i zgłębiania tajemnic tego ogromnego kraju. Fascynuje go historia, tradycje walk.
Porównuje je z europejskimi.
- Chociaż z Chin do Tczewa jest bardzo daleko, to mąż dzwonił do domu - dodaje żona Ewa. - Cieszę się, że ma taką pasję, inaczej bym go nie puściła na dwa miesiące.
Pan Marek nie ma prawa jazdy ani samochodu. I chyba mu bez niego mu też dobrze. - Chiny to nie hobby, a sposób na życie - dodaje. - Ale najpierw była wąska furtka kung-fu.

od 7 lat
Wideo

Zakaz krzyży w warszawskim urzędzie. Trzaskowski wydał rozporządzenie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tczew.naszemiasto.pl Nasze Miasto