Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tadeusz Fiszbach - fragmenty biografii. Odcinek 2

Barbara Szczepuła
W następnym odcinku: Susłow patrzył na Fiszbacha tak, jakby chciał go zjeść!
W następnym odcinku: Susłow patrzył na Fiszbacha tak, jakby chciał go zjeść!
W latach siedemdziesiątych kolega z KW przyszedł do Tadeusza Fiszbacha, wówczas I sekretarza KW PZPR w Gdańsku i powiedział: - Możemy kupić działki w Juracie.

W latach siedemdziesiątych kolega z KW przyszedł do Tadeusza Fiszbacha, wówczas I sekretarza KW PZPR w Gdańsku i powiedział: - Możemy kupić działki w Juracie. Niektórzy dowódcy Marynarki Wojennej kupili i jeszcze kilka zostało.
Nie zdecydował się, choć cena była atrakcyjna.

Pomyślał: co ludzie powiedzą. Często się nad tym zastanawiał i być może dlatego ustrzegł się wielu błędów. I ma czyste sumienie.
Gdy dziś patrzy - z dala, bo z Rygi - na pazerność niektórych ludzi władzy, to go zdumiewa i mógłby nawet zdenerwować się, gdyby nie był niesłychanie spokojnym człowiekiem.
Wydaje mu się, że w PRL jednak takiego rozpasania nie było.
Hanna Fiszbachowa dodaje, że pani Gierkowa, wbrew temu, co o niej mówiono, była bardzo skromną osobą. Te wszystkie opowieści o jej wyjazdach po stroje do Paryża były wyssane z palca. Pytała kiedyś o to pracownika polskiej ambasady w stolicy Francji, stanowczo zaprzeczył. Ubierała się zresztą skromnie, w Modzie Polskiej, czy Telimenie, co rzucało się w oczy. Było to widać szczególnie na tle premierowej Jaroszewiczowej, która miała dobry gust i klasę. I nosiła się jak dama.

- Ale na przykład pułkownik Jerzy Andrzejewski, komendant Wojewódzki MO dostał dla siebie i swoich kolegów cały blok w Sopocie. Edmund Szczesiak opisywał w tygodniku "Polityka" rzecz całą - przypominam.
Fiszbach pamięta z kolei, że pani Anna Walentynowicz podczas karnawału Solidarności przyszła do niego i oznajmiła; będziemy sprawdzać sklepy za żółtymi firankami. Chodziło o stołówkę i bufet w KW.
- Zaopatrzone były tak jak bufety w innych zakładach pracy.
- No, nie...
- Proszę zapytać swoich kolegów-dziennikarzy. Często tu się stołowali, bo mieli blisko z Domu Prasy.
Pytam dziennikarza (prosi, by nazwiska nie podawać "ze względów zrozumiałych"), który oprowadza mnie po dawnym gmachu KW i pokazuje, gabinet I sekretarza, w którym teraz siedzą prokuratorzy: - Co sprzedawano w bufecie w KW?

- Nic specjalnego, parówki, jakieś wędliny, kawę, herbatę. Obiady bardzo przeciętne: mielony, marchewka z groszkiem.
- Kartki miałem takie jak wszyscy - ciągnie ambasador Fiszbach. - Meble kupiłem na raty, a pralkę automatyczną załatwił mi przewodniczący Wałęsa w 1981 roku.
***
- No, ale przecież musiał pan wiedzieć o tym, że SB inwigilowało opozycję demokratyczną, że ZOMO goniło młodzież, która przychodziła 3 Maja i 11 Listopada pod pomnik Sobieskiego w Gdańsku. Musiał pan wiedzieć chociażby z meldunków SB o działalności Ruchu Młodej Polski i Wolnych Związków Zawodowych.
- Wiedziałem. Czytałem ich gazetki. Postulaty dotyczące warunków życia wydawały mi się zasadne. Poziom życia obniżał się, ceny rosły, mieszkań nie było... Ale miałem jasne dyrektywy z Warszawy: nie dopuszczać, nie pozwalać... Mieliśmy z Lechem Bądkowskim taką koncepcję, żeby zorganizować spotkania z młodzieżą w Dworze Artusa. Ale towarzysze byli stanowczy: nie ma z kim dyskutować!!

- A z drugiej strony Trójmiasto rozwijało się szybko: Rafineria, Port Północny, suchy dok w Gdyni, obwodnica, Uniwersytet Gdański... Kiedyś nawet gdy byliśmy z wojewodą Kołodziejskim u premiera Jaroszewicza, postawiono mi zarzut, że stawiam na gospodarkę zaniedbując ideologię. Nie było w Gdańsku polowań na czarownice. Ale widziałem, że rozwarstwienie społeczne robi się coraz większe.
W 1971 roku po raz pierwszy pojechał za Zachód. Na konferencję partyjną do Szwecji. Przeżył szok. Zobaczył jak tam wygląda socjalizm. Dotąd tłumaczył sobie, że wojna była wszystkiemu winna, ale przecież to już było ćwierć wieku po wojnie.
- Kupił pan coś?
- Przywiozłem żonie słoik kawy rozpuszczalnej.

- A pamięta pan czerwiec 1976 roku, gdy po rozruchach w Radomiu i Ursusie, partia organizowała "wiece poparcia dla PZPR" i "potępienie warchołów"? Pan też taki wiec na Długim Targu zorganizował, i jak widać na zdjęciu Zbigniewa Kosycarza zamieszczonym w albumie Donalda Tuska i Grzegorza Fortuny "Wydarzyło się w Gdańsku. 1901-2000", są tam tłumy, widać transparent "Odcinamy się od wichrzycieli ładu i porządku", ale też z podpisu pod zdjęcie wynika, że gdy pan przemawiał słychać było gwizdy.
- Nie, nie było tak. Mówiłem o potrzebie dialogu, nie o warchołach! Więc gwizdów nie było. Wcześniej poszedłem z tym przemówieniem do Komitetu Zakładowego PZPR w stoczni. Towarzysze przeczytali i powiedzieli: Dobrze. Trzeba rozmawiać. I powiem pani coś jeszcze.

W "Dzienniku telewizyjnym" ukazały się tego dnia migawki z różnych miast Polski pokazujące te wiece. Tylko z Gdańska - nie było żadnej informacji. To też o czymś świadczy.
***
W sierpniu 1980 był na urlopie pod Olsztynkiem.
Telefon z KW wyrwał go z lasu.
- Wracaj, zaczęło się.
Znowu wszyscy potracili głowy, bo partyjni bonzowie bali się nie tylko
towarzyszy radzieckich ale i klasy robotniczej. A on - nie. Silny swoim doświadczeniem z Tczewa powtarzał z uporem: Trzeba rozmawiać.
I rozmawiał.
Wicepremier Pyka już był w Urzędzie Wojewódzkim (w stoczni noga jego nie stanęła) i obiecywał złote góry, by skłócić robotników z różnych zakładów.
Mówiło się wtedy: Pyka wałęsa się po Gdańsku, a Wałęsa fajkę pyka.

Biuro Polityczne nie było zadowolone z Fiszbacha. Towarzysze narzekali: Oczekiwaliśmy z Gdańska bardziej optymistycznych wieści. Dziś żądają związków, utworzą siłę, a potem przypuszczą szturm na partię, na rząd, na Sejm...
Trzeba przyznać, że ta diagnoza była słuszna, choć wtedy wydawała się całkiem surrealistyczna.
Wicepremier Jagielski był poważniejszym i sprawniejszym negocjatorem.
- Pamięta pani ten sierpniowy entuzjazm? - uśmiecha się ambasador. - Nie chcę umniejszać roli okrągłego stołu, ale Porozumienia Sierpniowe to była naprawdę przełomowa data! I pierwszy krok w stronę "aby Polska była Polską".

Przez dwa tygodnie od momentu rozpoczęcia strajku spał na rozkładanym łóżku w swoim gabinecie w KW. Na wszelki wypadek, bo bał się prowokacji.
- Co się dzieje? pytała stale Warszawa, a przecież komórek wtedy jeszcze nie było.
17 sierpnia o drugiej w nocy przyszła do KW grupa stoczniowców z panią Anną Walentynowicz na czele. Chcieli, żeby wydał im zgodę na odprawienie mszy świętej w stoczni.
- A co na to ksiądz Jankowski?
- Odesłał do pana sekretarza.
Zgodził się, bo uznał, że msza nie może zaszkodzić, a nawet - może pomóc. Uspokoi. Wyciszy. Choć na jakiś czas. I zapobiegnie wyjściu za bramę, jak to zdarzyło się w roku siedemdziesiątym.

W ciężkich chwilach Fiszbach jeździł do Warszawy do towarzysza Kani. Znał go lepiej niż innych, bo Kania należał do organizacji partyjnej w Stoczni Komuny Paryskiej w Gdyni. A najważniejsze - nie był zwolennikiem rozwiązań siłowych. Kania wprowadzał Fiszbacha na obrady Biura Politycznego, Fiszbach referował i wychodził, a Biuro debatowało: Wejdą - nie wejdą?
- Po co mieli wchodzić - mówi dziś Tadeusz Fiszbach - skoro byli tu przez cały czas? Podczas sierpniowego strajku radzieckie okręty stały na gdańskiej redzie. - Manewry - takie było oficjalne wytłumaczenie.
***
Gdy na IV Plenum KC PZPR w sierpniu 1980 roku sekretarz Fiszbach mówił, że to co dzieje się w stoczni jest autentycznym protestem klasy robotniczej, towarzysze go wytupali.
Stale powtarzał; trzeba rozmawiać, potrzebny jest dialog, bo uważał, że po tragicznych doświadczeniach z Grudnia?70 nie można inaczej.

- Pamięta pan scenę z filmu Wajdy "Człowiek z żelaza", w której partyjny aparatczyk mówi: porozumienia sierpniowe, to tylko świstek papieru - pytam. Czy był to tylko świstek papieru dla zmylenia wroga klasowego, że użyję PRL-owskiego sformułowania.
- Dla niektórych mógł to być świstek papieru, ale dla mnie - nie - odpowiada Fiszbach, który był przecież jednym z sygnatariuszy tych porozumień. Miałem nadzieję, że zaczyna się coś nowego, ważnego, że uda się włączyć Solidarność w struktury państwa... Dziś wiadomo, że wówczas równolegle z podpisaniem porozumień, zaczęto szykować stan wojenny. Zresztą już w sierpniu miałem przecież telefony z Warszawy z pytaniem, czy stan wyjątkowy nie byłby lepszym rozwiązaniem.
- Kto telefonował?
-...
- Przecież to była klęska partii, ziemia usuwała się spod nóg.
- Byli tacy, którzy uważali, że zmiana ekipy wszystko załatwi, tak jak w 1956 i 1970 roku. Ja do nich nie należałem.

Biuro Polityczne KC PZPR podczas posiedzenia 3 września 1980 roku stwierdziło, że "kompromis, który został zawarty, będzie miał charakter przejściowy".
Jak pisze profesor Andrzej Paczkowski w książce "Pół wieku dziejów Polski", za generalne zadanie uznano przygotowanie kontrataku. Już wówczas Kreml sugerował "skierowanie do pracy na stanowiskach kierowniczych w organach partyjnych doświadczonych pracowników politycznych Wojska Polskiego". W stanowisku Moskwy kluczowe było sformułowanie o "przejściowym charakterze" porozumień.

od 7 lat
Wideo

Precz z Zielonym Ładem! - protest rolników w Warszawie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tczew.naszemiasto.pl Nasze Miasto