MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Tczew. Przeżyli katastrofę w Katowicach

Zbigniew Brucki
Katastrofę w Katowicach przeżyli (od lewej) Paweł Matusiak, Oskar Szymaniuk, Daniel Matusiak i ich opiekun Piotr Irzyk. Fot. Zbigniew Brucki
Katastrofę w Katowicach przeżyli (od lewej) Paweł Matusiak, Oskar Szymaniuk, Daniel Matusiak i ich opiekun Piotr Irzyk. Fot. Zbigniew Brucki
Z katowickiej wystawy mieli wrócić do Tczewa z gołębiami. Ptaków do swego gołębnika jednak nie przywieźli. Ale wrócili... cali i zdrowi. Tyle szczęścia nie miał ich opiekun, który przyjechał z Katowic z ręką na temblaku.

Z katowickiej wystawy mieli wrócić do Tczewa z gołębiami. Ptaków do swego gołębnika jednak nie przywieźli. Ale wrócili... cali i zdrowi. Tyle szczęścia nie miał ich opiekun, który przyjechał z Katowic z ręką na temblaku.
Katastrofę w katowickim centrum targowym przeżyli wychowankowie tczewskiego Domu Dziecka (czterech chłopców) ich opiekun Piotr Irzyk, jego kolega i dwóch kierowców busa, którym pojechali na wystawę gołębi.

- To był cud - mówi Piotr Irzyk. - Mieliśmy olbrzymie szczęście, że w momencie zawalania się konstrukcji byliśmy blisko ściany, a nie na środku obiektu.
Na wyjazd do Katowic chłopcy z niecierpliwością czekali wiele miesięcy. Byli tam podczas ubiegłorocznej wystawy. Podczas tej ostatniej, w trakcie zwiedzania, hodowcy podarowali im kilka cennych ptaków. Rysowała się także szansa na otrzymanie zegara elektronicznego koniecznego podczas lotów gołębi w ramach zawodów.
- By nie męczyć ptaków w kartonie, zostawiliśmy je u zaprzyjaźnionego hodowcy i poszliśmy obejrzeć występy artystyczne - kontynuuje Piotr Irzyk. - Był chyba kwadrans po godz. 17, kiedy zdecydowaliśmy się na opuszczenie wystawy. Musieliśmy tylko odebrać gołębie. Nagle dał się słyszeć narastający trzask. Jedno spojrzenie w górę wystarczyło byśmy wszyscy wystartowali do wyścigu o życie. Wspólnie z innymi ruszyliśmy biegiem w stronę drzwi. W tym tumulcie upadłem. Ktoś przewrócił się na mnie. A za nami z góry spadały najpierw małe elementy konstrukcji, potem coraz większe, aż w końcu wszystko zawaliło się jak domek z kart. Sześciu z nas, w tym ja, z wybitym barkiem i kolega z uszkodzoną ręką, dopadliśmy drzwi ewakuacyjnych. Ktoś wybił szybę, jesteśmy uratowani. Chłopcy Zbyszek Dobkowski i Oskar Szymaniuk, wydostali się innym wyjściem, ratując dwie przygniecione osoby.
- Gdy zaczęły spadać elementy dachu uciekliśmy z kolegą na scenę pod słupy nośne - mówi Oskar Szymaniuk. - Wygięły się, ale nie pękły. Zanim wydostałem się na zewnątrz pomogłem jeszcze wynieść przygniecioną kobietę.
- Był potworny huk - dodaje Zbyszek Dobkowski. - Uciekając poczułem, że ktoś chwycił mnie za nogę. Był to ranny ochroniarz. Nie wiem skąd znalazłem tyle siły, ale wziąłem go na plecy i wyniosłem. Z resztą grupy szybko się odnaleźliśmy. Płakaliśmy, byliśmy ocaleni.

Tej wyprawy chłopcy z tczewskiego Domu Dziecka oczekiwali od wielu miesięcy, od czasu kiedy w Katowicach byli podczas ubiegłorocznej wystawy gołębi. Kilka dni temu pojechali tam po raz drugi. Mieli przywieźć podarowane ptaki do swego gołębnika, który mają na poddaszu tczewskiej placówki.
Tczewianie nie przywieźli gołębi z Katowic. Nie było im to dane. Wrócili jednak do Tczewa cali i zdrowi. I dziękują za to Bogu.
- To był cud - kilkanaście godzin po katastrofie relacjonował nam telefonicznie Piotr Irzyk, pod którego opieką do stolicy Górnego Śląska wyruszyło czterech chłopców z tczewskiego Domu Dziecka. - Mieliśmy olbrzymie szczęście, że w momencie zawalania się konstrukcji byliśmy blisko ściany, a nie na środku obiektu, który złożył się jak domek z kart.
Chłopcy wyszli z katastrofy bez szwanku. Dwóch z nich uratowało ranne osoby. Dla wszystkich jednak był to olbrzymi przeżyty szok.
- Wyjechaliśmy do Katowic dzięki hojności naszych sponsorów, Tadeusza Marcińskiego i Kazimierza Makowskiego, samochodem, który udostępnił nam dyrektor tczewskiej Szkoły Podstawowej nr 10, Wojciech Borzyszkowski - relacjonuje nam Piotr Irzyk. - Po trudnej, zimowej podróży ok. południa dotarliśmy na wystawę gołębi, gdzie powitali nas zaprzyjaźnieni hodowcy i sponsorzy. Z wieloma z nich spotkaliśmy się już po raz drugi. Byliśmy bardzo szczęśliwi: chłopcy z wielką niecierpliwością oczekiwali przecież na ten wyjazd i niezapomniane chwile, podobne do tych, które nosili w pamięci od ubiegłego roku. W trakcie zwiedzania hodowcy podarowali nam kilka cennych ptaków.
Rysowała się także szansa na otrzymanie zegara elektronicznego koniecznego podczas lotów gołębi w ramach zawodów. By nie męczyć gołębi w kartonie postanowili zostawić je u zaprzyjaźnionego wystawcy i obejrzeć występy artystyczne. Po pewnym czasie zdecydowali się na opuszczenie wystawy. Musieli tylko odebrać gołębie. Jednak los chciał inaczej. - Nad głowami coś zaczęło trzeszczeć, sypać się - dodaje pan Piotr. - Jedno spojrzenie w górę wystarczyło, byśmy wszyscy wystartowali do wyścigu o życie. Sześciu z nas, w tym ja z wybitym barkiem i kolega z uszkodzoną ręką, dopadliśmy drzwi ewakuacyjnych. Ktoś wybił szybę: jesteśmy uratowani. Dwóch chłopców, Zbyszek Dobkowski i Oskar Szymaniuk, którzy schowali się na scenie, ostatecznie wydostali się z obiektu innym wyjściem, ratując dwie przygniecione osoby. Tragedia, płacz, modlitwa. Biegniemy w kierunku naszego samochodu. Mój przyjaciel Władek Styczyński przekazuje mnie do najbliższej karetki, którą dojeżdżam do szpitala w Bogucicach. Czekam długo na zabieg, ponieważ są ciężko ranni. Po pięciu godzinach walki z bólem, z nastawioną ręką, w towarzystwie dzieci i przyjaciół odjeżdżam ze szpitala. Nocujemy w komfortowych warunkach w Domu Dziecka przy ul. Koszalińskiej w Sosnowcu. Widzimy w telewizji ogrom tragedii, płaczemy. Jesteśmy pod wielkim wrażeniem pomocy udzielanej ofiarom. Tego nigdy nie zapomnimy.
Dziękują Bogu za darowane nam życie, ponieważ wiedzą, że wielu spotkanych wcześniej znajomych nie żyje. Dowiadują się o tych, którzy przeżyli. To dodaje im otuchy. Później nawiązują z nimi kontakt. Po długiej i trudnej nocy opuszczają Katowice pełni zadumy i refleksji. - Pomimo bólu i rozpaczy jeszcze raz dziękujemy Bogu za ocalenie życia - wspomina Piotr Irzyk. -Korzystając z okazji pragniemy wyrazić wdzięczność wszystkim, którzy w tych trudnych chwilach byli z nami i czekali z utęsknieniem na nasz powrót - zakończył Piotr Irzyk.
- Gdy zaczęły spadać elementy dachu uciekliśmy z kolegą na scenę pod słupy nośne - dodaje Oskar Szymaniuk. - Wygięły się, ale nie pękły. Zanim wydostałem się na zewnątrz pomogłem jeszcze wynieść przygniecioną kobietę.
- Był potworny huk - jeszcze raz przypomina sobie tamte wydarzenia Zbyszek Dobkowski. - Uciekając poczułem, że ktoś mnie chwycił za nogę. Był to ranny ochroniarz. Nie wiem skąd znalazłem tyle siły, ale wziąłem go na plecy i wyniosłem. Z resztą grupy szybko się odnaleźliśmy. Płakaliśmy, byliśmy ocaleni.
- "Robiliśmy" za kaskaderów, ale nie był to film katastroficzny, lecz prawdziwa tragedia, która na zawsze pozostanie w pamięci - dodaje przyjaciel Piotra Irzyka, Władysław Styczyński.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Seria pożarów Premier reaguje

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tczew.naszemiasto.pl Nasze Miasto