Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Żeby tak jeszcze raz odemknąć przeszły czas… Wspomnienia o Liceum Pedagogicznym w Tczewie

Stanisława Wojciechowska-Soja
Materiały prywatne
Naukę w liceum rozpoczęli w 1962 r., a maturę zdawali w 1967 r. Była to klasa koedukacyjna, której najpierw wychowawcą był mgr Jan Bronowski, a przez ostatnie dwa lata - mgr Stefan Linowski.

Po raz pierwszy spotkali się po 20 latach w Nowej Cerkwi u małżeństwa klasowego, Teresy i Henryka Klimeckich. Z tamtego spotkania najbardziej zapamiętali ogólny jazgot i śmiechy. Kolejne spotkania odbyły się w Sztumie, Skórczu, Osieku, trzy razy w Pelplinie i Tczewie. Ostatnie - również miało miejsce w Tczewie, a jego pomysłodawcą był Waldemar Wachowski, na stałe mieszkający w Hanowerze. To on zaczął na Facebooku poszukiwać dawnych kolegów. Kontaktował się z kilkoma osobami i ustalili termin - 28 sierpnia. Gość z zagranicy już przybył dwa dni wcześniej. Poprosił kolegów z Malborka, aby złożyć wizytę wychowawcy Janowi Bronowskiemu. Wcześniej udali się na cmentarz, by zapalić lampkę matematyczce, mgr Marii Bronowskiej.

U profesora

Profesor doczekał sędziwego wieku, dlatego często dogląda go córka Basia. Tego dnia też była obecna, pomogła mu nakryć stół i poproszona przez przybyłych dawnych uczniów towarzyszyła im przez cały czas. Niestety, profesor nie rozpoznał od razu swoich wychowanków. Natomiast czasy szkolne doskonale pamiętał. Opowiadał o trudnej pracy w czasach komunistycznych. Szkoła była mocno upolityczniona.

- Jak ktoś nie należał do partii, to miał swojego „anioła stróża”. Ja takiego miałem, ale on na mnie nie donosił, jedynie po przyjacielsku pouczał. A Ty, Waldek, dostałeś od miasta mieszkanie, bo ochrzciłeś swojego syna w urzędzie. Ale i tak wyszliście na ludzi - powiedział Jan Bronowski. Zenek Ryczko sprawił Profesorowi ogromną radość przywołując pamięć jego żony. - Moja matematyczka ukierunkowała mnie w dalszej nauce na przedmioty ścisłe. Dlatego po rocznej pracy w szkole wybrałem studia ekonomiczne. I to był słuszny wybór. Przez lata pełniłem wysokie stanowisko w przemyśle cukrowniczym. Może do pracy pedagogicznej zraziła mnie duża liczba godzin tygodniowo (50) - oświadcza. – Jedyne, na co tata cierpi, to dotkliwa samotność. Jak otrzymuje kartki od uczniów, to wszystkim znajomym pokazuje - mówi Barbara.

W „Carinie”

Na spotkanie stawiło się 10 osób, drugie tyle nie żyje lub obłożnie choruje. Najpóźniej przybyła Zdzisia Olech z Opalenia, gdyż popsuł się jej but i razem z mężem szukali sklepu obuwniczego. Na dodatek przy ruszaniu z parkingu stuknął ich jakiś młodzieniec, więc musieli dodatkowo czas poświęcić na ustalenie szkody. Główną „atrakcją” spotkania był Waldek Wachowski, który wszystkich zaprosił na obiad. Potem kolejno każdy opowiadał o sobie lub o naszej szkole. Waldkowi zebrani sprezentowali pamiętnik taki, jak za dawnych lat prawie każdy z nich miał. Wpisywano do niego różne wierszyki lub cytaty. Czasem ktoś zagiął górny prawy róg i napisał: sekret. Ale i tak wszyscy czytali tę tajemnicę. Do tego pamiętnika mieli się wpisać wszyscy po kolei.

– Rzeczy niemożliwe załatwiam od ręki. Cuda zajmują mi trochę czasu. I tak traktuję nasze spotkanie z Tobą - napisała Jadwiga Zając.

- Wspomnienia z przeszłości wymieszały się z tymi, co teraz. Dziękuję za przemiłe spotkanie. Chwilo, trwaj wiecznie - wpisała Ania Szymczyk. Po obiedzie wszyscy wylegli na taras, bo było ciszej i swobodniej. Tam nastąpił powrót do przeszłości i lat późniejszych. A pod wieczór zaczął padać deszcz i grzmiało.

Lata szkolne

Aby dostać się do liceum, trzeba było zdać egzamin wstępny z języka polskiego, matematyki i wychowania muzycznego. Liczba chętnych była dość wysoka - 8 osób na jedno miejsce. Przyjęto do dwóch klas ponad 80 osób, z czego połowa skończyła szkołę, łącznie z repetującymi. Dzisiaj już wszyscy są emerytami. Każde kolejne spotkanie jest coraz cichsze. Na początku sierpnia pożegnali koleżankę, Kazię Bednarską… Dopiero opowieści „a pamiętasz” ożywiały biesiadników. I tu jak dawniej poczuli zew młodości. Wspominali swoje psikusy, jak choćby na lekcji przygotowującej do dorosłego życia (gotowanie - jak nazywali w skrócie) pozaklejali kontakty ciastem „Kwoce”, bo wystawiła im słabe oceny. Na drugi dzień było dochodzenie i ostra bura od wychowawcy. Udręką było noszenie tarczy trzy palce ponad łokieć i zimą granatowych beretów z czerwonym otokiem. Uczniowie innych szkół nazywali ich „pedałami”. W czwartej klasie drugi wychowawca wymyślił przepisanie dziennika z nazwiskami i ocenami z poszczególnych przedmiotów. Był to obciach na całą szkołę, bo uczniowie z innych klas zaglądali do tej kopii, którą Jola Damrath uzupełniała każdego dnia. Ale ta tablica zaginęła w czasie walnych obrad ZMS, do którego musieli wszyscy należeć, gdyż wychowawca był opiekunem tej organizacji. Do matury nie było wiadomo, kto za tym stał.

Ciekawie też było na wychowaniu muzycznym, kiedy profesor Fitz nazywał niepokornych uczniów „pierdołami z Gorzędzieja” i wyrzucał ich za drzwi. Wymagał też, aby szkolne piosenki śpiewać solfeżem, więc nie uczyli się nut, tylko sylab z nazwami tych nut. Dziewczęta wspominały pobyt w internacie, a zwłaszcza ohydne placki, którymi się okładały. Irka Gliniecka odkryła tajniki popalania papierosów w kotłowni z palaczem. Dojeżdżający zdradzili swoje wagary jednogodzinne z pierwszej lekcji, kiedy miał być sprawdzian. Winę zganiali na opóźnienie pociągu. Wszyscy zgodnie oświadczyli, że szkoła dobrze ich przygotowała do zawodu. Inspektorzy oświaty chętnie przyjmowali do pracy absolwentów tczewskiego liceum. Jednak nie wszyscy pozostali w zawodzie do emerytury. Romek Pustkowski przeszedł do milicji, Zenek Ryczko do przemysłu. Ania Szymczyk była kadrową w elbląskim kuratorium, a później przeszła do Urzędu Skarbowego. Ewenementem jest Zdzisia Olech, która całe swoje życie zawodowe spędziła w jednej szkole. Z kolei Jola Damrath tylko rok pracowała w szkole, a po studiach dziennych aż do emerytury jako dyrektor sanepidu w Starogardzie Gdańskim. Ciekawą działalnością może poszczycić się Jadwiga Zając. Przez kilka lat była szefową Uniwersytetu Trzeciego Wieku i mocno jest związana z działalnością w ruchu esperantystów. Niemal pół świata dzięki temu zwiedziła. Lidzia Krużycka rozwijała swe pasje taneczne. Basia Jerkiewcz odnalazła się w malowaniu ikon i twórczości literackiej. Napisała książkę po kociewsku pt. „Na steckach i mamorach żywota”.

Emigrant o polskim sercu

Waldemar Wachowski wyjechał do RFN na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Wcześniej odbył służbę wojskową i uzyskał stopień radiotelegrafisty. Ukończył studia na filologii rosyjskiej Uniwersytetu Gdańskiego. Uczył się w szkole muzycznej w klasie wiolonczeli i fortepianu, a także zdobył wiedzę choreograficzną. Z działalnością polonijną związał się już jako uczeń Liceum Pedagogicznego, prowadząc z ramienia Kuratorium Oświaty w Gdańsku – kolonie dla młodzieży polonijnej z: RFN, Francji, Węgier, Wielkiej Brytanii, Czechosłowacji, USA i Kanady. Po przyjeździe do Hanoweru wstąpił do Związku Polaków „Zgoda” w RFN. Od 1990 roku był prezesem tej organizacji, od 1998 wiceprezesem Zarządu Głównego, a od 2001 r. prezesem do dziś. W czasie jego działalności udało mu się zorganizować wiele imprez promujących Polskę, m.in. Europejskie Festiwale Polonijnych Zespołów Folklorystycznych (2000, 2001, 2002, 2003), Dni Kultury Polskiej (2000, 2001, 2002, 2004), Festiwal Chórów Polonijnych (1999), „1000-lecie stosunków polsko-niemieckich” (2000), „50-lecie powstania Związku Polaków „Zgoda” w RFN , 10 rocznicę podpisania traktatu polsko-niemieckiego” (2001). Prowadzi również szeroką działalność polonijną w Biurze Łączności Organizacji Polonijnych w Hanowerze. Od 1995 r. pełni funkcję głównego koordynatora, a od marca 2003 r. prezesa. Od 2002 r. jest redaktorem naczelnym wydawanego przez Związek Polaków „Zgoda” w RFN kwartalnika polonijnego „Głos Polski” (rok założenia 1950).

Za swoją działalność polonijną został wyróżniony przez ówczesne Towarzystwo Łączności z Polonią Zagraniczną medalem „Polonia z Macierzą”. Za zaangażowanie i wkład w pracę polonijną też był odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Zasługi RP (1998). Zawodowo pracował w Hanowerze w firmie Continental AG na stanowisku tłumacza języków słowiańskich i (po specjalnym trzyletnim przeszkoleniu) menedżera ds. organizacji transportu do krajów byłej Europy Wschodniej, Australii, Nowej Zelandii i krajów afrykańskich. Od 1998 r. jest samodzielnym tłumaczem języków obcych. Ostatni raz w Polsce był w 2011 roku. Często śnił o kraju. Jego przyjazd to była wielka radość kolegów. Skrzyło się od dowcipów.

***

Spotkanie dawnej klasy VA przebiegało w życzliwej atmosferze. Okazuje się, że ludzie trzeciego wieku bardziej przypominają radosnych wędrowców niż utrudzonych dziadków. Bliski im jest homo viator (człowiek poszukujący). I ja tam byłam… Następne spotkanie za rok w maju u Jadwigi w Pelplinie. Znów będą odmykać przeszły czas!

Nazwiska pań podane w tekście są rodowe

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tczew.naszemiasto.pl Nasze Miasto