Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Tczewianin zachęca do pomocy głodującym dzieciom z Ekwadoru i Rwandy [ZOBACZ ZDJĘCIA]

Przemysław Zieliński
Kwota, którą standardowo wydajemy na zakupy w supermarkecie, dziecku z Ekwadoru czy Rwandy może zapewnić wyżywienie na cały miesiąc. Do miski zupy dołożyć się może każdy z nas.

Przekonuje o tym Krzysztof Giełdon, tczewski fotograf, który od kilkunastu lat jest zaangażowany w pomoc głodującym dzieciom z obu wspomnianych krajów. A wszystko zaczęło się w latach 80. ubiegłego wieku, od obejrzenia filmu „Misja” Rolanda Joffé.

- Obejrzenie filmu zainspirowało mnie do tematu misji. Pojawiły się marzenia o wyjeździe do Ameryki Południowej, połączone z nadzieją, że uda się je zrealizować - wspomina Krzysztof Giełdon. - Po raz pierwszy wyjechałem tam w 1995 r., potem rok później z Elżbietą Dzikowską, żeby Amerykę Południową poznać bliżej, a zwłaszcza jej mieszkańców. Pojawił się jednak problem bariery językowej. Nie znałem hiszpańskiego, a w Tczewie nie było możliwości jego nauki. Angielski znany ze szkoły nie wystarczał. Czekałem 10 lat, aż w moim mieście pojawiła się szkoła językowa ucząca hiszpańskiego.

Tczewianin postanowił polecieć za ocean nie po wrażenia, których szuka każdy turysta, ale po to, aby pomóc najbardziej potrzebującym mieszkańcom kontynentu. Ideę tę udało się ukierunkować w 2006 r. dzięki pośrednictwu werbistów, którzy zasugerowali wyjazd do Ekwadoru, gdzie w miejscowości Ventanas - położonej 6 godzin jazdy od stolicy Quito - o. Jan Koczy prowadził jadłodajnię dla dzieci.

- To były jej początki, trzeba było wszystko organizować począwszy od budowy kuchni - wspomina nasz rozmówca. - Na początku karmiono tam 40 dzieci, teraz około 200. Rodzice w biedniejszych krajach często nie mają pracy, a jeśli uda się ją znaleźć, to jest ona mizernie opłacana. Utrzymanie rodziny za kilka dolarów dziennie jest praktycznie niemożliwe. Dzieci w Ekwadorze w większości mogą liczyć na jeden marny posiłek dziennie. Nie dość, że dziecko źle się przez to rozwija, to często choruje. Pomagamy dzieciom, bo dorosły pracę znajdzie, a kilkulatek? Nie chcemy, aby tamte maluchy pracowały już w dzieciństwie.

Misja werbistów w Ventanas nie tylko zajmuje się dożywianiem dzieci, ale dba także o ich edukację - z poszanowaniem lokalnej kultury - i zdrowie. Nie jest to łatwe, bo w biednych dzielnicach często nie ma prądu i dostępu do bieżącej wody. Dla miejscowych mycie rąk przed jedzeniem bywa abstrakcją. Od dziesięciu lat w akcji pomocy pomagają wolontariusze z całego świata.

- W międzyczasie pojawił się pomysł „internetowej” adopcji ekwadorskich dzieci - dodaje pan Krzysztof. - Każdy z nas może zapewnić jednemu dziecku miesięczne wyżywienie za 45 dolarów przesłanych na specjalne konto. W tej pomocy najważniejsza jest systematyczność. Gdy mamy małe dziecko, to musimy je karmić nie przez rok, ale codziennie, przynajmniej do wieku dojrzałego.

Dwa lata temu tczewianin trafił do Rwandy. Przyznaje, że ciągnęło go do tego kraju od lat 90., po ludobójstwie, które pochłonęło około miliona ludzkich istnień. Problemem znowu była bariera językowa, ale zmieniło się to, gdy w Rwandzie język angielski stał się urzędowym.

- Kraj jest piękny, ale też bardzo ubogi - mówi pan Krzysztof. - Jedyny posiłek to często tylko miska fasoli, raz dziennie, wieczorem. Brak witamin i zrównoważonej diety powoduje, że rozwijają się wszelakie choroby. Częste są powikłania np. po malarii w postaci problemów ze wzrokiem, a nawet ślepotą.

Nasz rozmówca trafił do ośrodka dla niewidomych dzieci, prowadzonego od 2008 r. przez polskie siostry ze Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża, które w Polsce kierują słynnym ośrodkiem w Laskach.

- Szacuje się, że w Rwandzie jest około 20 tys. niewidomych dzieci - tłumaczy Giełdon. - Do tej pory kompletnie nikt się tym problemem nie zajmował. Dzieci były traktowane starotestamentowo, bo mówiono, że ich cierpienie jest karą za grzechy. Były odrzucane przez społeczność, nawet przez rodziny, które je ukrywają lub skazują na żebractwo. Wegetowały. Podobnie jak dzieci albinosy, które morduje się dla części ich ciał, cennych w szamańskich praktykach. Siostry opiekują się także i nimi, aby dać im szanse na przeżycie. Ośrodek w Rwandzie, także dzięki wsparciu śp. Marii Kaczyńskiej, pomaga niewidomym nabrać umiejętności pomagających w codziennym życiu, a nawet przyuczyć się do zawodu.

Marzeniem Krzysztofa Giełdona jest, aby w ogłoszonym przez papieża Franciszka Roku Miłosierdzia, jak najwięcej ludzi, organizacji szkół czy parafii „adoptowało” maluchy z obu krajów.

- Koszt miesięczny opieki nad dzieckiem w Rwandzie to tylko 120 zł, czyli 4 zł dziennie - dodaje nasz rozmówca. Chciałbym też, aby single „adoptować” potrzebujące maluchy, żeby przelać na nie odrobinę miłości. Z innej strony, modne teraz 500 zł starczy na potrzeby czwórki dzieci. Rozmawiałem niedawno ze znajomym, który stwierdził, że nie będzie pobierał tego świadczenia, bo sobie dobrze radzi. Namówiłem go, aby zrobił inaczej, a pieniądze przekazał dzieciom z Ekwadoru. Można się nawet skrzyknąć grupą znajomych.

Tczewski fotograf podkreśla, że chodzi w tym wszystkim także o naszą współodpowiedzialność.

- Żyjemy w bogatym państwie, może biedniejszym niż Niemcy, ale w porównaniu z Afryką, bardzo zamożnym - wyjaśnia. - Gdy dostałem laurkę od niewidomego chłopca z Rwandy na Boże Narodzenie to było coś niesamowitego. Z „adoptowanymi” dziećmi z Ekwadoru można porozmawiać przez Skype'a. Nie zmarnujmy możliwości działania na rzecz dobra.

Informacje o wirtualnej adopcji dzieci z Rwandy i Ekwadoru można znaleźć na stronach www.triuno.pl/rwanda-517.html oraz www.fundacion-fushenfu-ecu.org/pl.

od 7 lat
Wideo

Reklamy "na celebrytę" - Pismak przeciwko oszustom

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na tczew.naszemiasto.pl Nasze Miasto